Paweł Potoczny. Ks. Paweł Potoczny ma żonę, dzieci, jest proboszczem parafii z zabytkowym kościołem. Odpowiedzialność za rodzinę i parafię zmobilizowała go do konkretnego zajęcia się przedsiębiorczością. W rozmowie z KAI opowiada o tym, jak stał się przedsiębiorcą. Ks. Paweł Potoczny – biznesmen? Dawid Gospodarek (KAI
12 czerwca pochodząca z Polski Marcela Szumisławska-Bengtsson została księdzem w Kościele Szwecji. Jeszcze jako kandydatka do ordynacji Marcela nawiązała kontakt z Kościołem Ewangelicko-Augsburskim w Polsce, który poznawała w 2021 roku. Świeżo po ordynacji opowiada o swojej historii i wrażeniach z P
Rozmowa Tomasza Kiejdy z księdzem kanonikiem Józefem Grażulem, proboszczem seniorem parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w Pasymiu, na temat wileńskich losów rodzinnych i zesłania do Kazachstanu.
Pomoc psychologiczna i rodzinna. Chcielibyśmy aby poprzez naszą stronę ruszyła pomoc psychologiczna i duchowa. Posiadamy rozwiązania do spotkań on-line. Zapraszamy lekarzy, psychologów i doradców rodzinnych do pomocy.
Co się stało z ojcem Adamem Szustakiem? Inspirował wielu katolików do pogłębiania wiary, przyciągał w sieci i nie tylko w sieci do Kościoła. Dzisiaj coraz cz
Głos Ziemi Cieszyńskiej. June 8, 2022 ·. Rozmowa z ks. Kariną Chwastek-Kamieniorz, księdzem z Parafii Ewangelicko-Augsburskiej w Goleszowie. beskidzka24.pl.
ZHw747t. Ludzie mają często magiczne podejście do wiary. Uważają że coś trzeba najpierw zrobić: oddać jakieś ukłony czy odmówić paciorki w jakiejś ilości i to zadziała. Albo też sądzą, że modlitwa egzorcysty załatwi sprawę złego ducha już do końca życia. To są kwestie, które trzeba ludziom tłumaczyć, wyjaśniać. To jest taki główny motyw przygotowujący. I kiedy widać, że ktoś sam sobie nie radzi, to trzeba podejmować modlitwę błagalną Kościoła, łącznie z formą zwracania się bezpośrednio do szatana w celu uwolnienia człowieka; ale to czasami jest długi proces, ponieważ owo zawłaszczenie bywa wieloletnie i bardzo silne. Nie wystarczy wtenczas wydać jeden rozkaz, żeby sytuację załatwić. Z księdzem Michałem Wolińskim, egzorcystą diecezji katowickiej, rozmawia Grzegorz Fels. Wywiad ukazał się w czasopismie "Sekty i fakty" 2/2007, numerze poświęconym tematyce egzorcyzmów. – Jak doszło do tego, że został Ksiądz egzorcystą? – Poprzedniego egzorcystę, nieżyjącego już księdza Marka Drogosza, prosiło o pomoc tyle osób, że już sam nie dawał rady i zwrócił się do księdza arcybiskupa Damiana Zimonia o kogoś do pomocy. Tak się złożyło, że podobnie jak ksiądz Marek ukończyłem Prymasowski Instytut Życia Wewnętrznego w Warszawie – takie specjalistyczne studia z Teologii Duchowości. I widocznie to gdzieś w moich „papierach" było zapisane. Ksiądz prałat Kurzela, dyrektor Wydziału Duszpasterskiego, zadzwonił kiedyś do mnie z pytaniem, czy coś wiem na temat egzorcyzmów? „Coś wiem" – odpowiedziałem. „To pojedziesz na takie sympozjum poświęcone tej tematyce". „Nie ma żadnego problemu, mogę jechać na sympozjum" – odparłem. Potem się okazało, że jest to zaproszenie dla egzorcystów i kandydatów na egzorcystów. Wtedy zadzwoniłem do księdza arcybiskupa mówiąc, że ja wiem o co chodzi i się do tego nie nadaję; to nie jest to, ja nie chcę jechać. Arcybiskup jednak odpowiedział: „Ale ja chcę, żebyś ty pojechał". I pojechałem, jednak nie z tą myślą, że będę egzorcystą, tylko że w jakiś sposób będę księdzu Markowi pomagał. Bardzo szybko jednak sprawy miały się potoczyć inaczej. Po kilku bowiem miesiącach ksiądz Marek Drogosz zginął. Co prawda pewne osoby już wcześniej do mnie przychodziły, ale nie było to jeszcze wtedy oficjalnie zadekretowane. Ksiądz arcybiskup dał mi oficjalny dekret dopiero po śmierci księdza Drogosza. – Czy przejął Ksiądz jakieś osoby, które były wcześniej prowadzone przez księdza Drogosza? Wiadomo przecież, iż niejednokrotnie jeden egzorcyzm nie wystarcza i potrzebna jest większa ilość tego typu spotkań. – Tak, takie osoby przychodziły do mnie. Powoływały się na to, że były u księdza Marka i trzeba było kontynuować modlitwę. Bardzo często są to zmagania duchowe, które długo trwają. Nie zawsze chodzi o opętania. Są to pewnego rodzaju obsesje, nękania, jakieś takie zawłaszczenia. To wszystko utrudnia człowiekowi normalne funkcjonowanie. – Jak może dojść do takiego nadzwyczajnego działania złego ducha? – Człowiek sam wchodzi w różne tematy okultystyczne. Ludzie przecież chodzą po wróżkach, bioenergoterapeutach, a niektórzy się przyznają do tego, że współpracują ze złym duchem. Potem takie osoby mają duchowe problemy i szukają pomocy, informacji: co z tym zrobić? Gdy trafiają do mnie, początkowo tłumaczę im pewne rzeczy, a potem wspólnie się modlimy. Te osoby muszą nabrać przekonania, że moc jest tajemnicą Bożej miłości, przyjaźni z Chrystusem. Im ta przyjaźń jest głębsza, tym zły duch ma mniejsze pole działania. Czyli w mojej praktyce najpierw jest wywiad, potem ewangelizacja, modlitwa, a dopiero potem, kiedy jest taka konieczność – egzorcyzm. Ludzie mają często magiczne podejście do wiary. Uważają że coś trzeba najpierw zrobić: oddać jakieś ukłony czy odmówić paciorki w jakiejś ilości i to zadziała. Albo też sądzą, że modlitwa egzorcysty załatwi sprawę złego ducha już do końca życia. To są kwestie, które trzeba ludziom tłumaczyć, wyjaśniać. To jest taki główny motyw przygotowujący. I kiedy widać, że ktoś sam sobie nie radzi, to trzeba podejmować modlitwę błagalną Kościoła, łącznie z formą zwracania się bezpośrednio do szatana w celu uwolnienia człowieka; ale to czasami jest długi proces, ponieważ owo zawłaszczenie bywa wieloletnie i bardzo silne. Nie wystarczy wtenczas wydać jeden rozkaz, żeby sytuację załatwić. – Na czym polega uwalnianie? – Ta osoba sama musi dojrzeć do wiary, nadziei i miłości. Ona potrzebuje czasu, żeby się wewnętrznie przetransponować. Miałem takie przypadki, że zły duch się cofnął, a potem wrócił z jeszcze większą siłą. Ta osoba nie była przygotowana do tego, żeby żyć w przyjaźni z Bogiem. Jej problem odszedł na jakiś czas, by potem wrócić jeszcze mocniej. – To może człowieka zniechęcić. – No więc może, ale tu jest miejsce na cnotę nadziei, w której też trzeba wzrastać. Nie tylko w wierze, ale również w nadziei i miłości. Wiele osób jest bardzo silnie poranionych i potrzebują czasu, aby przebaczyć. One by chciały rozwiązania problemów na płaszczyźnie nienawiści wobec tych, którzy je skrzywdzili. Potrzebują czasem miesięcy, a nawet lat wychodzenia z tego. To nie jest reiki, lecz coś więcej. Tu jest wszystko personalistyczne, polega na osobistej i osobowej relacji z Chrystusem i do tego trzeba taką osobę doprowadzić. Bywają sytuacje, że jedna czy druga modlitwa wystarcza do tego, żeby człowiek nie cierpiał albo nie cierpiał tak mocno, jak wcześniej i zaczął kierować swoje życie eucharystycznie wprost do Chrystusa. Prowadzić swoje życie na Jego warunkach. I o to tutaj chodzi. – Czym jest posługa egzorcysty? – Posługa egzorcysty jest posługą duszpasterza, który prowadzi do życia z Bogiem. Niektórzy myślą, że polega ona na zdejmowaniu z ludzi problemów. Jest to jednak tylko efekt pośredni. Natomiast pierwszym jest prowadzenie do przyjaźni z Chrystusem. Bywają też osoby, które żyją w przyjaźni z Chrystusem, jednak są nękane przez złego ducha i muszą z nim walczyć… Cały artykuł przeczytać można w najnowszym numerze „Sekt i Faktów". Zapraszamy do lektury!
Choćby nawet z najgorszym człowiekiem nawiązało się rozmowę o rzeczach Bożych, zawsze z tego płynie zysk niemały. Wydaje mi się, że w naszym społeczeństwie przynajmniej do niedawna jednym z najbardziej wstydliwych tematów było zagadnienie wiary i Boga. Nie myślę tu o rozmowach, których nie brakuje, a w których krytykuje się Kościół, księży, siostry zakonne czy samych wiernych. Myślę o rozmowach, w których jeden człowiek dzieli się z drugim swoim doświadczeniem Boga, tego kim On jest dla niego i jak przeżywa tę więź, o przeszkodach, które mogą stawać na tej drodze lub po prostu o radości ze spotykania Boga pośród swojej codzienności. Kiedy przyglądamy się Jezusowi na kartach Ewangelii, to widzimy w nim Syna Bożego, Człowieka posłanego przez Boga, którego misją życiową jest posługa Słowa: "Duch Pański spoczywa na Mnie, ponieważ Mnie namaścił i posłał Mnie, abym ubogim niósł dobrą nowinę, więźniom głosił wolność, a niewidomym przejrzenie; abym uciśnionych odsyłał wolnymi" (Łk 4, 18). Ostatecznie widzimy Jezusa, który nie tylko głosi Słowo Boże, ale który objawia się jako wcielone Słowo Boże: Słowo Boga, które stało się ciałem i zamieszkało między nami. Paradoksalnie ta posługa głoszenia Dobrej Nowiny przynosi najlepsze owoce wśród - oceniając ludzką miarą - najgorszych: prostytutek, skorumpowanych przez współpracę z okupantem, odrzuconych na margines życia z powodu choroby. Natomiast nie można odnaleźć owoców pracy Jezusa wśród najlepszych: faryzeuszów, uczonych w prawie żydowskim i starszych. Nawrócenia dokonują się pośród zwykłych grzeszników, ludzi uwikłanych w zło, ale jednocześnie prostego serca, świadomych swojej grzeszności, która ich boli i z którą sami nie umieją sobie poradzić. Rozmowy Jezusa z najlepszymi nie przynoszą efektu. Faryzeusze zdecydowanie odwracają się od Jezusa, gdyż uważają, że sami mogą zapewnić sobie zbawienie przez drobiazgowe przestrzeganie zasad prawa. Oni nie odczuwają potrzeby rozmowy, otwarcia się przed Jezusem, zaryzykowania ukazania swej niepewności czy zagubienia. Szczytem rozmowy duchowej, którą Jezus prowadzi z człowiekiem, jest dla mnie scena ukrzyżowania, gdy po obu stronach Jezusa powieszono dwóch łotrów. Jeden z nich szydzi i naśmiewa się z Jezusa. Natomiast drugi upomina swego towarzysza i jednocześnie otwiera swoje serce przed Jezusem: "Lecz drugi, karcąc go, rzekł: «Ty nawet Boga się nie boisz, chociaż tę samą karę ponosisz? My przecież - sprawiedliwie, odbieramy bowiem słuszną karę za nasze uczynki, ale On nic złego nie uczynił». I dodał: Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa»" (Łk 23, 40-42). Jezus nie boi się rozmawiać z tymi, którzy są najgorszymi na ziemi. Głęboko wierzy w dobro tkwiące w człowieku. Wierzy, że ma ono moc większą od największego zła, aby się przebić i wzrosnąć, choć wydaje się to niemożliwe, bo często jego rozmiary nie przekraczają wielkości ziarnka gorczycy, czyli najmniejszego z ziaren. Ale przecież jest to ziarno, które Bóg sam zasiał w naszych sercach i po to właśnie posłał swego Syna, aby objawić swą miłość do człowieka. A ona ma moc obudzić w nas dobro, nawet jeśli jesteśmy uznani za najgorszych z ludzi, nawet gdy już sami przekreślamy siebie, przestajemy dostrzegać w sobie to dobro lub wierzyć w jego Boską moc. Przypomina o tym św. Jan w swojej Ewangelii: "Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jedno-rodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne" (J 3, 16). I właśnie to dochodzenie do dobra, które Bóg w nas złożył, niejako ponowne jego odkrywanie i poddanie mu całego swego życia, swojego postępowania, czyli cały proces nawracania się człowieka od zła do dobra, dokonuje się przez spotkanie ze Słowem Bożym. W którymś momencie naszej duchowej wędrówki odkrywamy, tak jak Piotr padający Jezusowi do kolan, że to my sami jesteśmy grzesznikami, jesteśmy w pewnym sensie najgorszymi, ale i... najbardziej umiłowanymi. Bo Jezus mówi do Piotra: "Nie bój się, odtąd ludzi będziesz łowił" (Łk 5, 10). A do nawróconego łotra mówi: "Zaprawdę, powiadam ci: Dziś ze Mną będziesz w raju" (Łk 23, 43). Na czym polega fenomen duchowej rozmowy, którą Jezus podejmuje z człowiekiem i z której człowiek wychodzi przemieniony i pełen nadziei? Czego możemy się nauczyć ze sposobu, w jaki Jezus rozmawiał z ludźmi, bo także i my mamy naśladować Jezusa i przyciągać do Niego zagubionych. Przede wszystkim Jezus nie daje się przestraszyć złu popełnianemu przez grzesznika. On nie patrzy najpierw na zło. Jego spojrzenie jest spojrzeniem miłości. Nie oznacza to, że nie widzi zła w człowieku. Widzi je, ale nie pozwala sobie, aby na podstawie dostrzeżonego zła budować obraz człowieka. Zło, które tkwi w nas, jest świadectwem naszego pogubienia się. Jest krzykiem o wskazanie drogi, którą możemy pójść, aby się w pełni odnaleźć, aby w pełni stać się sobą: umiłowanym dzieckiem Boga. I spojrzenie Jezusa zawsze w tym pomaga. Jezus nie daje się przestraszyć złu, czego świadectwem jest Jego zdolność do wysłuchania i zrozumienia drugiego człowieka. Gdy myślimy o rozmowie, to chyba bardziej myślimy o mówieniu. Od Jezusa możemy się uczyć, że najważniejszą częścią rozmowy jest wysłuchanie drugiego człowieka tak, aby mógł się poczuć zrozumiany w swoim zagubieniu, w swoim uwikłaniu w zło. To zrozumienie nie oznacza aprobaty czynionego zła, ale ma wyrażać akceptację drugiego człowieka jako umiłowanego syna Bożego, umiłowanej córki Bożej. Jezus nie musi wypowiadać wielu słów w odpowiedzi. Jest wręcz oszczędny w słowach. Ale Jego słowo kierowane do zagubionego człowieka jest świadectwem całkowitego zrozumienia tego, czego dana osoba poszukuje i z czym się boryka. Psychologia potwierdza, że potrzeba bycia zrozumianym jest jedną z najważniejszych potrzeb człowieka. Niektórzy mówią, że jest ona nawet bardziej fundamentalna niż potrzeba bezpieczeństwa. Albo mówiąc inaczej: zawiera w sobie poczucie bezpieczeństwa. Odnaleźć się, to znaczy być zrozumianym, otwartym, przejrzystym dla drugiego, a jednocześnie nieosądzonym i nieskazanym. Każda odpowiedź, której Jezus udziela w rozmowie z ludźmi borykającymi się ze swoim uwikłaniem w zło, jest propozycją podjęcia życia na nowo. Nigdy nie jest osądzeniem i skazaniem. Jest wskazaniem drogi do odrodzenia się życia, do stania się na nowo tym, kim Bóg zamierzył nas przed wiekami. Widzimy to bardzo jasno w zapewnieniu, które Jezus kieruje do dobrego łotra: "Dziś ze Mną będziesz w raju". I tak dzieje się zawsze, gdy otwieramy swe serce przed Bogiem, trapieni naszą ludzką słabością, nieumiejętnością czy brakiem wierności wobec dobra. Wiele naszych grzechów nie wynika przecież ze złośliwości i chęci wyrządzania zła, ale właśnie z ludzkiej słabości. Gdy sami wejdziemy w dialog z Jezusem i pozwolimy Mu się przemieniać, kiedy zaufamy Mu i wypowiemy przed Nim swą nędzę, a w odpowiedzi usłyszymy słowo życia, wtedy to doświadczenie bycia podniesionymi do nowego życia może być dla nas najlepszym impulsem do naśladowania Jezusa. Do życzliwego i pełnego miłości wyjścia do naszych sióstr i braci, którzy spragnieni są Słowa Życia. Posługa dzielenia się słowem Jezusa przynależy nie tylko do kapłanów i zakonników. Wszyscy wierni są do niej zaproszeni. Także ty! Nie musisz znać teologii. Nie musisz mieć przygotowania apostolskiego. Wystarczy, że w swoim życiu spotkałeś Jezusa, który cię dźwignął z twojego grzechu do nowego życia. Przypomnij sobie, ile wtedy dla ciebie znaczyło czyjeś życzliwe słowo zrozumienia, słowo nadziei i pokrzepienia. Ciebie także posyła Jezus, abyś odsunął na bok strach i odważył się najpierw wysłuchać twoich sióstr i braci w Jezusie, a potem przekazał im słowo płynące z twojego serca. Niech pomocą w tym będzie modlitwa o. Johna Veltriego SJ (Modlitwa pochodzi z książeczki Michael Harter SJ, Rozpaleni miłością. Modlitwy z Jezuitami. Naucz mnie słuchać, o Panie, tych, co są najbliżej mnie, mojej rodziny, przyjaciół, współpracowników. Pomóż mi być świadomym, że niezależnie od tego, co słyszę, oni naprawdę mówią: "Posłuchaj mnie i zaakceptuj mnie takim, jakim jestem". Naucz mnie słuchać, mój troskliwy Panie, tych, którzy są daleko ode mnie - szeptu ludzi, którym brak nadziei, błagania zapomnianych, krzyku umęczonych. Naucz mnie, Duchu Święty, wsłuchiwać się w Twój głos - w zapracowaniu i w nudzie, w pewności i zwątpieniu, w hałasie i milczeniu. Panie, naucz mnie słuchać. Amen. Fragment książki: Mądrość życia według św. Ignacego Loyoli
Pogotowie duchowe. Dzwonią i pytają: "Proszę księdza, czy to grzech?" "Czujesz, że potrzebujesz duchowej pomocy – nie zwlekaj. Zadzwoń, a szybko zawieziemy Cię do lekarza, którym jest Jezus Chrystus” – zachęcają kapłani z... 27 lipca 2013, 12:14 Proboszcz mknie maluchem i służy wiernym pomocą (FOTO, VIDEO) Jak mówi papież Franciszek zadaniem kapłana jest wyjście do ludzi, prezentowanie bardziej służebnej postawy. Taki model księdza przedstawia Krzysztof Kauf,... 8 listopada 2016, 15:21 Pogotowie duchowe. Dzwonią i pytają: "Proszę księdza, czy to grzech?" "Czujesz, że potrzebujesz duchowej pomocy - nie zwlekaj. Zadzwoń, a szybko zawieziemy Cię do lekarza, którym jest Jezus Chrystus" - zachęcają kapłani z... 28 lipca 2013, 19:30 Pogotowie duchowe. Dzwonią i pytają: "Proszę księdza, czy to grzech?" "Czujesz, że potrzebujesz duchowej pomocy - nie zwlekaj. Zadzwoń, a szybko zawieziemy Cię do lekarza, którym jest Jezus Chrystus" – zachęcają kapłani z... 27 lipca 2013, 10:28 Pogotowie duchowe. Księża pomagają przez całą dobę Jeśli chcesz duchowej pomocy - nie zwlekaj. Kapłani z Pogotowia Duchowego wysłuchają przez telefon każdego, kogo trapią zgryzoty i problemy. 24 lipca 2013, 20:10
Fot. Archiwum ks. Piotra KotaWiele osób przykłada do Kościoła katolickiego kryteria korporacyjne. W takiej rzeczywistości liczy się efektywność i wskaźniki ekonomiczne, które nie znoszą jakichkolwiek deficytów. Tymczasem w Kościele wiele rzeczywistości jest nieekonomicznych, a zyski są niewidoczne, bo należą do sfery duchowej – mówi w wywiadzie dla KAI ks. dr Piotr Kot, przewodniczący Konferencji Rektorów Wyższych Seminariów Duchownych. W rozmowie porusza kwestię konsolidacji seminariów diecezjalnych oraz wyzwań związanych z formacją kandydatów do kapłaństwa i kryzysem Kasper (KAI): Księże Rektorze, przerwa wakacyjna to być może najlepszy moment na rozmowę o sytuacji w wyższych seminariach duchownych. Zacznijmy od liczb: ilu kleryków podejmuje formację łącznie i na poszczególnych rocznikach?Ks. dr Piotr Kot: – Aktualnie mamy w Polsce ok. 2 tysiące kleryków w seminariach diecezjalnych i zakonnych. Ale dokładniejszymi danymi będziemy dysponowali w październiku po rozpoczęciu nowego roku Niedawno media obiegły informacje o łączeniu kilku diecezjalnych seminariów duchownych i przeniesieniu nauki kleryków. Klerycy ze Świdnicy i Legnicy od nowego roku akademickiego podejmą formację w seminarium we Wrocławiu. Podobnie alumni z Bydgoszczy będą kontynuować formację w Poznaniu wraz z klerykami z Kalisza.– To prawda. W najbliższych miesiącach kilku biskupów diecezjalnych oraz przełożonych zakonnych będzie musiało podjąć decyzje związane z reorganizacją dalszej formacji kandydatów do kapłaństwa. Trzeba jednak zaznaczyć, że to nie oznacza likwidacji seminariów duchownych. W nowym projekcie wychowawczym, czyli tzw. „Ratio”, które Stolica Apostolska ogłosiła w 2016 roku, przygotowanie kandydatów do święceń przebiega na czterech etapach. Pierwszy z nich, czyli etap propedeutyczny, a także ostatni – etap pastoralny, powinny być wyodrębnione. Etap propedeutyczny można zorganizować w ośrodku międzydiecezjalnym, natomiast etap pastoralny powinien być przeżywany w macierzystej diecezji. To stwarza konieczność utrzymania pewnych struktur formacyjnych, żeby sprostać wymaganiom Dykasterii ds. Jakie są powody łączenia seminariów?– Zasadniczym powodem jest zmniejszająca się liczba kleryków. W niektórych obszarach formacji nie do zastąpienia są procesy zachodzące w grupie rówieśniczej, a szczególnie te, które mogą zaistnieć we wspólnocie w 2020 roku Kongregacja ds. Edukacji Katolickiej ogłosiła instrukcję o kształceniu intelektualnym w seminariach, w której znajduje się zapis dotyczący odpowiedniej liczby studentów stałych w tzw. instytucjach studiów wyższych. Kongregacji zależy na tym, żeby zapewnić wysoki poziom studiów filozoficznych i teologicznych. W tym obszarze potrzeba również stworzenia odpowiedniego forum sprzyjającego wymianie myśli oraz dzielenia się własnymi zasobami i uzdolnieniami. Nowe instytuty trzeba powołać i afiliować już w najbliższym czasie, a to stawia nas wobec nowych wyzwań Taka konsolidacja seminariów nie jest wcale procesem nowym w Kościele w Polsce. Studia w Krakowie odbywają wspólnie klerycy archidiecezji krakowskiej i diecezji bielsko-żywieckiej, w Częstochowie klerycy archidiecezji częstochowskiej i diecezji sosnowieckiej, a w Opolu – z diecezji opolskiej i gliwickiej, a od kilku lat klerycy z Kalisza są w seminarium poznańskim.– Tak, to prawda. W Kościele jesteśmy przyzwyczajeni do stałości i niezmienności. Mamy dogmaty, których nie można zmieniać. Ale są też w Kościele elementy zmienne. Żywy organizm wspólnoty pobudzany Duchem Jezusa odpowiada na wyzwania czasu, znajdując nowe sposoby, także strukturalne, wypełniania swej niezmiennej misji. Decydują o tym czynniki kulturowe, społeczne, a czasami także polityczne. Kościół ma to do siebie, że egzystuje w świecie widzialnym, choć czerpie życie ze świata nadprzyrodzonego. W ciągu wieków wielokrotnie zmieniały się modele formacji do Sprawa jest pewnie dla Księdza Rektora trudna, tym bardziej, że dojdzie do włączenia kleryków z diecezji legnickiej do seminarium wrocławskiego…– W jednym z wywiadów, chyba dwa lata temu, mówiłem o tym, że nie jestem zwolennikiem szybkiego łączenia seminariów. W wychowaniu do kapłaństwa bardzo ważne jest budowanie dojrzałej więzi kleryków ze swoim biskupem oraz z lokalnym Kościołem. Ponadto seminarium duchowne spełnia ważną rolę wobec osób rozeznających powołanie do kapłaństwa. W ubiegłym roku biskupi z Legnicy i Świdnicy zdecydowali się na utworzenie wspólnego ośrodka propedeutycznego. Trudno byłoby teraz rozwiązywać wspólnotę, którą zbudowano w ciągu tych kilku miesięcy. W związku z tym w metropolii podjęto decyzję, żeby nie tylko skonsolidować pierwsze roczniki, ale także starsze. Trzeba bowiem pamiętać, że w przyszłości klerycy będą ze sobą współpracowali w duszpasterstwie. Musimy zatem dołożyć starań, żeby poznali się już na etapie W medialnym opisie całego zjawiska używa się terminu „likwidacja”, który nie jest chyba do końca prawdziwy?– To jest język sensacji. Jak już wspomniałem, bardziej odpowiednie byłoby mówienie o koniecznym przekształceniu seminariów. Musimy, między innymi, zmienić strukturę procesu przygotowawczego i pastoralnego. Na Dolnym Śląsku został powołany ośrodek propedeutyczny w Świdnicy dla całej metropolii wrocławskiej, a następne dwa etapy formacji będą się odbywały we Wrocławiu. Ostatni etap, pastoralny, jest ukierunkowany na diecezję macierzystą, w której będzie posługiwał kandydat do Jaki los czeka same gmachy seminaryjne? Jak będą utrzymywane i na co przeznaczane?– To zależy od potrzeb diecezji i zakonów. Osobiście widzę dużą szansę na to, żeby seminaria nadal spełniały swoją rolę, tyle że teraz w odniesieniu do innej grupy wiernych. Samo słowo „seminarium” wiele wyjaśnia, ponieważ jest związane z zasiewem i wzrostem. Zasiewa się słowo Boże, żeby wyrastało z niego nowe życie. Dotychczas w centrum uwagi byli kandydaci do kapłaństwa. Teraz będą osoby świeckie i naszym domu diecezjalnym ten proces dzieje się już od dłuższego czasu. Od samego początku odbywa się w nim formacja stała prezbiterów i osób konsekrowanych. Ale też od wielu lat z możliwości naszego domu korzystają różne grupy. Sztandarowym projektem są rekolekcje Triduum Paschalnego, w których biorą udział całe rodziny. Każdego roku 80-100 osób przeżywa wspólnie Paschę Chrystusa. Ponadto organizujemy rekolekcje, kursy, obozy powołaniowe i szkolenia. Bardzo dobrze funkcjonuje Akademia Myśli Chrześcijańskiej i Diecezjalna Szkoła Liturgii. Od dłuższego już czasu z jednej części budynku korzysta Instytut Muzyki Kościelnej, który kształci muzyków kościelnych. Tam też odbywają się regularne próby chóru diecezjalnego. W naszym domu funkcjonuje też Poradnia Rodzinna. Teraz tę ofertę będziemy mogli poszerzyć. Z taką myślą biskup Andrzej Siemieniewski kilka miesięcy temu powołał do istnienia w budynku diecezjalnym „Dom Słowa”.KAI: W jaki sposób będzie przebiegał proces konsolidacji w przypadku seminariów zakonnych? Tu raczej o łączeniu nie może być mowy?– To prawda. Trzeba dobrze rozumieć czym są zakony i zgromadzenia. Zasadniczo są to wspólnoty ukierunkowane na przeżywanie miłości chrześcijańskiej w duchu rad ewangelicznych ubóstwa, czystości i posłuszeństwa. Św. Jan w Pierwszym Liście pisze, że nikt nie może powiedzieć, że kocha Boga, którego nie widzi, jeśli nie potrafi kochać człowieka żyjącego obok niego. Pierwszą misją zakonów jest wcielanie tego słowa w życie, aby przez to stawać się „żyjącą Ewangelią”, znakiem dla świata. Dodatkowo życie zakonne jest związane z konkretnymi charyzmatami, które Duch Święty wzbudza w Kościele. Dzięki nim w różnych obszarach może pełniej i skuteczniej urzeczywistniać się natura i misja Kościoła. Tak więc w przypadku zakonów istotne są wspólnotowość i zakonne są powoływane do istnienia tylko wtedy, gdy kształci się kandydatów do kapłaństwa na potrzeby wspólnot, dla realizacji ich charyzmatycznej misji. Z tego powodu nie ma problemu z łączeniem seminariów zakonnych jako ośrodków formacji intelektualnej. Wystarczy jedynie w programie studiów uwzględnić przedmioty specyficzne dla danego zakonu lub zgromadzenia. Jednak nie można sobie wyobrazić całościowej formacji poza swoją własną wspólnotą. Najczęściej to się realizuje w domach zakonnych odrębnych od ośrodków kształcenia Czy i jak proces konsolidacji seminariów duchownych wpłynie na samą formację kandydatów do kapłaństwa, organizację nauki, pracę wykładowców, zarządzanie seminarium jako jednostką akademicką?– Wydaje mi się, że mówiąc o seminariach duchownych za bardzo skupiamy naszą uwagę na studiach teologicznych. Oczywiście, ten aspekt jest istotny, bo klerycy muszą dobrze poznać „regula fidei”, czyli doktrynę Kościoła katolickiego. To jest potrzebne dla osobistego pogłębienia i uzasadnienia wiary, jak również do zdobycia odpowiednich kompetencji dla późniejszego przepowiadania, katechizacji i prowadzenia formacji w różnych grupach. Musimy jednak większą uwagę skupiać na integralności formacji seminaryjnej, bo oprócz sfery intelektu są niezwykle ważne inne: ludzka, duchowa, pastoralna, wspólnotowa i misyjna. Studia bardzo absorbują kleryków, ale to tylko jeden z aspektów ich życia. Można przecież być człowiekiem bardzo sprawnym intelektualnie, ale miernym duchowo, albo niedojrzałym wprost na pytanie o organizację nauki, można powiedzieć, że nie będzie rewolucyjnych zmian, ponieważ seminaria funkcjonują przy wydziałach kościelnych, które w większości zapewniają wysokie standardy kształcenia. Natomiast zmieni się nieco praca zespołów formatorów seminaryjnych, w których pojawią się przedstawiciele poszczególnych diecezji. Trzeba też dobrze przemyśleć obecność biskupów diecezjalnych w procesie formacji ich przyszłych Kleryk dziś a kleryk 20 lat temu to nadal 19-latek przychodzący do seminarium wprost ze szkoły średniej?– W dużej mierze tak. To jest specyfika Kościoła w Polsce i wskaźnik dobrej pracy z młodzieżą, począwszy od Służby Liturgicznej, po różne stowarzyszenia i wspólnoty. Czytałem kiedyś felieton, w którym pewna autorka postulowała, żeby do seminariów przyjmować kandydatów w późniejszym wieku, na przykład po studiach. Według mnie to nie jest jednak właściwe podejście do tematu i nie zniweluje wystarczająco problemów, które mają charakter ogólnospołeczny. Takie podejście jest zbyt socjologiczne. Raczej trzeba się skupić na dobrym przygotowaniu przyszłych kapłanów, żeby niezależnie od wieku wykazywali się głęboką wiarą i zaangażowaniem w sprawy ludzi, do których będą posłani oraz umiejętnością ewangelizowania w świecie takim jakim on jest „dzisiaj”, bez oczekiwania na „lepsze czasy”. To wymaga odpowiednich kwalifikacji ze strony wszystkich osób włączonych w proces Zmiany nie dotyczą tylko wieku kandydatów, ale i ich profilu psychologicznego i socjologicznego?– To prawda. Świat się zmienia, a chrześcijanie wzrastają i żyją w konkretnych okolicznościach kulturowych i społecznych. Obecnie wielkim wyzwaniem jest właściwa wizja człowieka, rozumienie siebie, tożsamość. Życie społeczne w dużej mierze jest nacechowane indywidualizmem i indyferentyzmem Apostolska bardzo wyraźnie wskazuje na wyzwania, jakie stoją przed nami w związku ze zmianami mentalnymi młodych ludzi. Dlatego w nowym „Ratio” nie ma mowy o formacji „rocznikowej”, ale etapowej. Przed przełożonymi seminaryjnymi zostało postawione zadanie dobrego rozeznawania, na ile dany kleryk jest gotowy, żeby w określonym momencie zacząć formację na kolejnym etapie. Niektórzy kandydaci, właśnie ze względu na konieczność głębszego przepracowania problemów charakterologicznych czy osobowościowych, potrzebują więcej czasu. Nowy model formacji stwarza możliwość dostosowania dynamiki drogi do potrzeb konkretnej Od kilkunastu lat Kościół w Polsce uzupełnia podstawowy system formacji do kapłaństwa. Pojawiła się możliwość formacji wstępnej na tzw. roku propedeutycznym oraz otwarcie na starszych, dojrzalszych kandydatów 35+ z poświęconym im seminarium. Czy ten model zaczyna zdawać egzamin?– Tak. Ośrodki propedeutyczne stworzyły dobrą ofertę formacyjną dla młodych kandydatów do kapłaństwa. Ostatnie spotkania odpowiedzialnych za etap propedeutyczny pokazały, że to jest wielka szansa, żeby położyć solidny fundament pod dalsze wychowanie seminaryjne. Na etapie propedeutycznym główny akcent spoczywa na formacji ludzkiej oraz na pogłębieniu osobistej więzi z Jezusem Chrystusem. Z kolei seminarium 35+ stało się profesjonalnym ośrodkiem rozeznawania powołania w świetle kryteriów stawianych kandydatom do kapłaństwa oraz dobrą przestrzenią formowania osób, które mają za sobą różne historie w Zatwierdzony przez Watykan nowy program formacji seminaryjnej dla Kościoła w Polsce „Ratio institutionis sacerdotalis pro Polonia” ma usprawnić proces przyjmowania i przygotowania kandydatów do kapłaństwa, ale czy zahamuje odpływ kleryków w trakcie 6-letnich studiów? Z jakim odsetkiem rezygnacji mamy tu do czynienia?– Nowe „Ratio” nie stawia sobie za cel realizacji wymienionych zadań. Jest w nim co prawda mowa o tzw. duszpasterstwie powołaniowym, czyli o czasie poprzedzającym decyzję, ale dokument głównie koncentruje się na formowaniu kandydatów, którzy odczytali w sobie głos powołania do posługi kapłańskiej w Kościele oraz na formacji permanentnej. Właściwy proces wychowawczy wiąże się z rozeznawaniem drogi życiowej. To czasami prowadzi do zmiany decyzji. Obecnie święcenia kapłańskie przyjmuje ok. 50 proc. tych, którzy zgłaszają się na pierwszy rok W tym roku Kościołowi przybędzie nieco ponad 200 nowych kapłanów. To znaczny, ale i systematyczny spadek w porównaniu z poprzednimi latami. Przyczyny tego stanu są zapewne złożone, ale kryzys jest oczywisty. Można mu zaradzić?– Na pewno zasadniczą sprawą jest modlitwa do Boga, bo to On powołuje tych, których sam chce. Druga sprawa to autentyczna wiara i ewangeliczne życie w Kościele. Na tym polu w ostatnich latach pojawiło się wiele deficytów, czego wyrazem są różne skandale też podyskutować szerzej o tożsamości Kościoła. Dobrze by się stało, gdyby w każdej parafii wierni spotkali się ze sobą i zastanowili się nad tym, dlaczego od wielu lat nikt z ich wspólnoty nie zaangażował się w misję Kościoła. Brak zapału misyjnego jest znakiem kryzysu wspólnoty. Oznacza bowiem, że tajemnica Chrystusa ukrzyżowanego i zmartwychwstałego nie jest już postrzegana jako perła, którą chce się pokazać i przekazać innym, ale stała się jedynie „dziedzictwem kulturowym”, dla którego najlepszym miejscem jest Kościół nie zachwyca się żywą wiarą, nie karmi się nią i nie ukazuje jej realnego wpływu na bieg historii świata, to osoby powołane mogą mieć poważny problem z odkrywaniem tożsamości i sensu Zdaniem niektórych publicystów, łączenie seminariów to wstęp do szerszego procesu. „Już dziś trzeba pomyśleć o łączeniu diecezji” – stwierdził niedawno w portalu red. Tomasz Krzyżak. Opinia na wyrost czy jednak jest coś na rzeczy?– Czytałem tę opinię. Dla rzetelności warto powiedzieć, że została ona podparta wypowiedzią papieża Franciszka, która ma inny kontekst, związany z migracją i otwartością na dar każdego człowieka, a nie z misją ewangelizacyjną Kościoła (można by tak pomyśleć, ponieważ w tekście podano błędne odniesienie do adhortacji „Evangelii gaudium”). Ale wracając do pytania, można patrzeć na struktury kościelne z różnej perspektywy. Obecnie wiele osób przykłada do Kościoła katolickiego kryteria korporacyjne. W takiej rzeczywistości liczy się efektywność i wskaźniki ekonomiczne, które nie znoszą jakichkolwiek deficytów. Tymczasem Kościół to coś zupełnie innego. W Kościele wiele rzeczywistości, począwszy od liturgii, jest nieekonomicznych. To jest „święte tracenie”. Tracimy pieniądze na wino i chleb, na świece i kwiaty itd. Już w czasach apostolskich św. Paweł pozwalał wspólnocie z Filippi finansować swoje działania misyjne i ewangelizacyjne. Jest w nas gotowość do tracenia, bo wiemy, że zyskujemy o wiele więcej. Tyle, że zyski są niewidoczne, ponieważ należą do sfery duchowej, nadprzyrodzonej. Podobnie jest ze strukturami diecezjalnymi i jest, że struktur nie można przeceniać. Struktury pełnią funkcję służebną. Trzeba jednak na nie patrzeć oczami wiary, przykładając kryteria teologiczne. Kościoły partykularne, a więc wspólnoty diecezjalne, mają stawać się zaczynem i znakiem jedności. Taki jest bowiem cel, dla którego Jezus Chrystus powołał Kościół: „Aby wszyscy stanowili jedno, jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie, aby i oni stanowili w Nas jedno, by świat uwierzył, że Ty Mnie posłałeś” (J 17,21). Urzeczywistniając ten zamysł w ramach diecezji, wspólnoty partykularne mają realny udział w budowaniu Ciała Chrystusowego, którym jest Kościół wierzący nie powinni patrzeć na diecezje jako na machiny biurokratyczne, bo to jest patrzenie czysto oddolne, korporacyjne, „światowe”. Trzeba natomiast wzmacniać żywotność duchową i charyzmatyczną Kościołów partykularnych, by dzięki temu stawały się one żywymi znakami królestwa Bożego oraz zaczynem Dziękuję za Czytelniku,cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie! Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz prosimy Cię o wsparcie portalu za pośrednictwem serwisu Patronite. Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.
Nie brakuje mi „kobiecości”, brakuje mi kobiety. Ten „brak” wpisany jest w wybór, którego dokonałem – mówił o. Jan Andrzej Kłoczowski w 2007 roku. Rozmowa ukazała się w miesięczniku „Więź” nr 6/2007. Anna Karoń-Ostrowska: Doświadczenie bliskości, związki przyjaźni czy miłości wpisane są w definicję kondycji ludzkiej. Trudno mówić o byciu pełnym człowiekiem bez nich. Jednak w środowisku duchownych temat ten jest w zasadzie tematem tabu. Bardzo rzadko można spotkać księdza, zakonnika, czy siostrę zakonną, którzy otwarcie przyznaliby się do tego, że byli zakochani, przeżywali miłość do osoby drugiej płci. Dlaczego tak jest? Przecież Bóg stworzył nas mężczyzną i kobietą, i tak naprawdę trudno jest pomyśleć o jednym bez drugiego? Jan Andrzej Kłoczowski OP: Trzeba tu zacząć od spraw fundamentalnych dla chrześcijaństwa. Nie można powiedzieć, że Jezus nie był człowiekiem, który kochał. Można się zdecydowanie dystansować od „romansów” ewangelicznych, które próbują opisywać związek miłosny między Jezusem a Marią Magdaleną, ale przecież Ewangelia jest pełna opisów relacji miłości i przyjaźni Jezusa z różnymi ludźmi. Jest tekst, który mówi o tym, że Jezus „spojrzał z miłością” na cudzołożną kobietę, którą Mu przyprowadzili faryzeusze. Z miłością patrzył też na inne kobiety, rozumiał ich dramaty, towarzyszył im, a one towarzyszyły Jemu. Mamy tu wspaniały przykład Marii Magdaleny obecnej pod krzyżem, której – jako pierwszej – objawił potem tajemnicę Zmartwychwstania. Jednak mimo tych związków Jezus idzie przez życie samotnie. Właściwie, dlaczego? – To jest zasadnicze pytanie. Dlaczego Jezus mówi, że tylko niektórym dane jest zrozumieć, że mają być bezżenni dla Królestwa Niebieskiego, mimo że wiadomo, iż część apostołów była żonata? To było wielkie wyzwanie dla chrześcijan od początku – od samego początku, bo dotyczyło to już pierwszych gmin chrześcijańskich, które wobec tego stwierdzenia Jezusa musiały stanąć, musiały się nad nim zastanawiać. Co znaczy owa wyłączność dla Królestwa Niebieskiego? Głębokiego sensu nabrało to w III-IV wieku, gdy powstała pierwsza wspólnota pustelników egipskich, którzy samotnie szli na pustynię, żeby zmagać się ze złem. Decydowali się na życie pustelnicze, bo wierzyli, że właśnie tam mieszka zło i chcieli stanąć do walki z nim twarzą w twarz, w pierwszym szeregu. Kiedy wybiera się taką drogę, trudno brać jeszcze odpowiedzialność za drugą osobę w małżeństwie. Jest to szczególne powołanie, które wymaga wielkiej duchowej koncentracji i jest poza tym bardzo ryzykowne. Idzie się na wojnę, w której łatwo polec albo wpaść w potężne duchowe tarapaty. Tu niczego nie da się przewidzieć i nie ma tu miejsca na inne zaangażowania. Jednak życie pustelnicze jest szczególnym rodzajem powołania i na pewno nie jest ono udziałem każdego księdza, czy nawet zakonnika. – Przywołałem przykład pustelników po to, żeby lepiej udało się nam zrozumieć, czym jest, czym ma być „samotność dla Królestwa”, dlaczego wymaga ona wyłączności, pewnego oddzielenia od zwykłego, codziennego życia małżeństwa i rodziny. Pan Michał Wołodyjowski, kiedy ruszał do bitwy, też nie brał ze sobą Basi. Człowiek nie może żyć bez przyjaźni i miłości. Ksiądz również – jeśli chce kształtować i rozwijać swe człowieczeństwo Ale wiedział, że ona jest i czeka na niego. A my mówimy o sytuacji, kiedy programowo żadnej Basi być nie powinno… – Tak, ale mam wrażenie, że zawężasz problem. Człowiek nie ogranicza się jedynie do sfery swojej seksualności i nie ona decyduje o jego człowieczeństwie. Bierzmy pod uwagę całość, a więc obok seksualności także wymiar psychiczny i duchowy. Kiedy mówimy o samotności tak zwanego celibatariusza, mamy na myśli przede wszystkim tę pierwszą sferę. Słusznie powiedziałaś na początku, że człowiek nie może żyć bez przyjaźni i miłości. Ksiądz również – jeśli chce kształtować i rozwijać swe człowieczeństwo. Nawet na pustyni obok mnichów dość szybko pojawiły się mniszki, większość męskich zgromadzeń zakonnych ma swe żeńskie odpowiedniki. Z czego, jak nie z przyjaźni, czy może nawet miłości one się rodziły? Czym zatem może być taka przyjaźń czy miłość? Zupełnie inaczej wygląda przyjaźń między mężczyznami, inaczej między kobietami. Od zawsze trwają spory, czy jest możliwa przyjaźń między kobietą a mężczyzną. A czy jest możliwa przyjaźń księdza i kobiety? – Męska przyjaźń jest, jak wiadomo, „szorstka”. Faceci rozmawiają o swoich wspólnych zainteresowaniach, o tym, co lubią razem robić. Jak przyjaźnią się kobiety między sobą – tego nie wiem. Natomiast na pewno istotą wszelkiej przyjaźni jest radość z bycia razem, przyjemność ze wspólnie spędzanego czasu, jakieś bycie sobą wobec siebie nawzajem, poczucie wzajemnego rozumienia i potwierdzania. Takie doświadczenie przyjaźni daje bycie we wspólnocie, to, że razem pracujemy, odpoczywamy, modlimy się, że łączy nas jakaś wspólna droga, że porozumiewamy się na podobnej duchowej płaszczyźnie. Oczywiście, nie z każdym współbratem w zakonie można się zaprzyjaźnić, wspólnota w tym sensie przypomina rodzinę, której się nie wybiera, a którą się po prostu ma. Jednak nawet we wspólnocie zakonnej przyjaźnie są możliwe – zapewniam cię. Łączą mnie również związki serdecznej, wieloletniej przyjaźni z mężczyznami świeckimi, z ich żonami, z całymi rodzinami. Nie wyobrażam sobie bez nich życia. Jednak to bardzo męski świat. Czy nie brakuje Ci w nim wymiaru kobiecości – tego wszystkiego, co kobiecość wnosi w męski świat, na wszystkich poziomach? – Powiedzmy wprost: nie brakuje mi „kobiecości”, brakuje mi kobiety. Oczywiście, że tak. Nie zamierzam tego ukrywać. Ten „brak” wpisany jest w wybór, którego dokonałem, wstępując do Zakonu Dominikanów. Byłem świadomy tego, z czego rezygnuję i wiedziałem, dlaczego rezygnuję, choć nie zmienia to faktu, że wielokrotnie boleśnie odczuwałem ten „brak”. Mówię teraz o wymiarze seksualności, ale przecież w innych wymiarach jest możliwa bliska relacja z kobietami. Nie demonizujmy problemu. Wiem, czym jest przyjaźń z kobietą, doświadczam jej. Czym zatem może być przyjaźń kobiety i księdza, skoro uważasz, że jest możliwa? – Oczywiście, że jest możliwa i Ty wiesz o tym równie dobrze, jak ja. Jest tym samym, czym może być moja przyjaźń z mężczyzną, czyli głębokim porozumieniem, wzajemną akceptacją, dzieleniem się myślami i przeżyciami, przyjemnością wspólnie spędzanego czasu, poczuciem psychicznej i duchowej bliskości. Jednak w przyjaźni księdza z kobietą jest coś, co nie zdarza się w przyjaźni z mężczyzną. W męskich przyjaźniach jakoś prężymy muskuły, pokazujemy sobie nawzajem, jak sobie dobrze radzimy, jacy jesteśmy silni, nawet, jeśli dotyczy to naszej duchowości. W relacji z kobietą, w naprawdę bliskiej relacji, mężczyzna może odsłonić swoją bezbronność… Kobiecie też w takiej relacji czasem udaje się odsłonić bezbronność, ale przecież to wymaga wielkiej – o paradoksie! – odwagi i zaufania, że zostanie się dobrze zrozumianym, że nasz problem nie zostanie zbagatelizowany, zlekceważony. – Tak, ale tę zdolność „wczucia się”, mówiąc językiem fenomenologów, ma właśnie kobieta. Niezbyt często zdarza się to mężczyźnie. Dlatego możliwość przyjaźni z kobietą jest tak cenna. Oczywiście, wymaga to odwagi z obu stron, ale warto ją podjąć. Poza odwagą potrzebna jest tu pewna duchowa przejrzystość, czyli wzajemne potwierdzenie, że wiemy, kim jesteśmy i skąd przychodzimy, że nie jesteśmy „dla siebie” w wymiarze płci, seksu. Takie poczucie daje możliwość otwarcia się, zaufania. Zobaczyłem kiedyś na ulicy biegnące dziecko i pomyślałem, że nigdy nie będzie do mnie biegło moje własne dziecko. Wtedy powiedziałem Jezusowi: „Aż tak wiele żądasz? Tak bardzo wiele?” Z taką przejrzystością łączy się też zachwyt. Doceniam kobiece piękno, jestem przecież historykiem sztuki… Z wielką przyjemnością patrzę na piękną kobietę. Z uznaniem patrzę też na mężczyzn, moich przyjaciół, którzy przedstawiają mi swoje narzeczone. Potrafię, jako mężczyzna, docenić ich wybór. Dokonuje się to w wolności. Cieszę się, że dokonali doskonałego wyboru. Rosną w moich oczach, że udało się im zdobyć wspaniałe kobiety, że one właśnie ich wybrały. Myślę sobie – gratuluję ci, chłopie…. Mówimy o przyjaźni z kobietą. A miłość? Kiedyś ks. Tadeusz Fedorowicz, który i Tobie był bardzo bliski, powiedział mi: „Wiele razy się kochałem w różnych kobietach, ale nigdy żadnej z nich nie powiedziałem, że ją kocham”. Wtedy wydawało mi się to oczywiste, ale dziś coraz częściej myślę, że taka postawa, częsta i typowa chyba dla księży, nie jest do końca fair – wobec kobiety… – No a jak inaczej? Przecież nie mogę wziąć za nią odpowiedzialności, nie mam nic do zaproponowania kobiecie, w której się zakochałem, nie mogę dzielić z nią życia, więc co mogę zrobić? Moja uczciwość powinna polegać na tym, że nie wciągam jej w związek, który jest niemożliwy, który skazuje na cierpienie. Poza tym trzeba odróżnić zakochanie, zauroczenie, fascynację od prawdziwej miłości. Załóżmy zatem, że to jest miłość, prawdziwa, głęboka miłość. Nie mówimy o zakochaniu, które mija dość szybko, nie mówimy o pożądaniu, którego jedyną potrzebą jest zaspokojenie seksualne. O tym wiele już napisano w kolorowych magazynach i telewizja pokazywała nam ostatnio zarówno wielu księży uwiedzionych przez kobiety, jak i wiele kobiet uwiedzionych przez księży. Ten temat został omówiony bardzo szeroko, wzbudził wielorakie emocje i dyskusje. Chciałabym cię spytać o miłość, która się zdarza, która w swej wspaniałomyślności szanuje celibat i tego, kto go świadomie wybrał, ale jest poczuciem, że ten drugi jest cząstką mnie, że go rozumiem, że chcę z nim być, towarzyszyć mu w życiu… Co robić z taką miłością? – Pogłębiać ją, odważyć się wejść w to doświadczenie ze świadomością, że idzie się po linie nad przepaścią. Taki związek jest możliwy, choć bardzo trudny i na pewno wymagający wielkiej dojrzałości z obu stron. Mówimy tu o duchowych Himalajach. Tylko wielki śmiałek odważy się wyruszyć na wspinaczkę… Obie strony ryzykują wszystko. Ale jeśli obie się na to zgodzą, jest to możliwe. Co to jednak znaczy dla celibatariusza? Oznacza to wziąć odpowiedzialność za kobietę, którą kocham, ale z którą nie mogę dzielić codzienności. Nie będzie mnie w różnych trudnych dla niej chwilach, bo muszę być gdzie indziej, muszę być przy tych, których wybrałem wcześniejszym wyborem, przy moich współbraciach, przy ludziach, których spowiadam, którym towarzyszę w duchowej wędrówce ku Bogu. Skazuję kobietę, która kocham, na samotność, podobną do mojej samotności, ale jednak nie konsekrowaną. Chyba że zdecyduje się ona na drogę równoległą do mojej, ale tu już wchodzimy w doświadczenia miłości mistycznej. Wyobrażam sobie, że takie związki duchowej miłości łączyły Franciszka i Klarę, Jana od Krzyża i Teresę z Avili. Były to miłości, których podstawowym punktem odniesienia był Bóg, a nie oni wzajemnie dla siebie. Jeśli nie mogę drugiej osobie, właśnie kobiecie, dać tego, co jest dla mnie najważniejsze – czyli Boga – to co mogę jej dać? Możesz jej dać miłość, to nie jest mało… – Trzeba wtedy zaufać, że to wystarcza czy może wystarczyć. Ja mam jakieś wybrane moje wszystko, ona ma moją miłość, ale nie całego mnie, jak w małżeństwie. Nie mogę dać jej domu, dać jej dziecka… Nie możesz też sam mieć dziecka. Czy ten brak zrealizowania się w doświadczeniu ojcostwa jest bardzo trudny? – Tak, bardzo. Chyba nawet to jest trudniejsze niż brak kobiety. Pamiętam, że w wieku mniej więcej trzydziestu lat zobaczyłem gdzieś na ulicy biegnące dziecko i pomyślałem, że nigdy nie będzie do mnie biegło moje własne dziecko. Wtedy powiedziałem Jezusowi: „Aż tak wiele żądasz? Tak bardzo wiele?”… I jaką znalazłeś odpowiedź na to pytanie? Duchowe ojcostwo? Rozumiem to doświadczenie jakby z drugiej strony, bo obok rodzonego ojca był przy mnie ktoś, kto może lepiej i pełniej mnie rozumiał. Chyba większość tego, co wiem o relacji ojca i córki, zrozumiałam dzięki niemu. – Tak, ja też miałem dwóch ojców – obok mojego kochanego ojca rodzonego drugim jest o. Joachim Badeni. A moje własne relacje? No cóż, o dzieciach, które przychodzą razem z rodzicami na niedzielne „dwunastki”, powiadają, że to „wnuki Kłocza”… Ojcostwo stoi zawsze u początku życia i polega na trosce o jego dojrzałość. Dotyczy to także życia duchowego. Takie ojcostwo to wielkie zadanie dla mojej odpowiedzialności jako duchownego. Przeżywam różne trudności, więc zdaję sobie sprawę, jak sprawa ta jest ważna dla moich współbraci, ale i jak jest trudna. Czasami wolimy uciekać w administrację, naukowość, publicystykę, czy ja wiem w co jeszcze…? A powołanie do ojcostwa to jedno z pierwszych zadań stojących przed posługą duchownego. Jan Andrzej Kłoczowski OP – ur. 1937 r., dominikanin, prof. dr hab. filozofii, kierownik Katedry Filozofii Religji Wydziału Filozoficznego PAT w Krakowie, wykładowca w Kolegium Filozoficzno-Teologicznym Ojców Dominikanów. Autor licznych artykułów i książek. Rozmowa ukazała się w miesięczniku „Więź” nr 6/2007.
rozmowa duchowa z księdzem